Dziedziny :
· [1]
· [1]
· [1]
· [2]
· [7]
· [6]
· [1]
· [1]
· [4]
· [6]
· [6]
· [2]
· [3]
· [1]
· [1]
· [2]
· [15]
· [3]
· [3]
· [1]
· [3]
· [10]
Kubuś Fatalista i jego pan Dziedzina: Powieści i powiastki Autor: Denis Diderot Inne pozycje autora (4) | O autorze Tłumacz: Tadeusz Żeleński-Boy Seria: Arcydzieła Literatury Światowej Miejsce i rok wydania: Warszawa 1999 Wydawca: Ex Libris Liczba stron: 316 Wymiary: 13x20 cm ISBN: 84-8265-336-9 Okładka: Twarda Ilustracje: Nie Cena: 39,00 zł (bez rabatów)
[ Pozycja niedostępna ] Opis Jak się spotkali? Przypadkiem, jak wszyscy. Jak się zwali? Na co wam ta wiadomość? Skąd przybywali? Z najbliższego miejsca. Dokąd dążyli? Alboż kto wie, dokąd dąży? Co mówili? Pan nic, Kubuś zaś, iż jego kapitan mawiał, że wszystko, co nas spotyka na świecie, dobrego i złego, zapisane jest w górze.
Pan: Oto mi wielkie słowo!
Kubuś: Mówił jeszcze, iż każda kula, która wylatuje na świat z rusznicy, posiada swój adres.
Pan: I miał słuszność...
Oto wprowadzenie w materię, a ten kaprys, pod którego znakiem rozpoczyna się utwór, towarzyszyć mu będzie aż do ostatniej karty. Pan ze swoim sługą człapią, nie śpiesząc się, konno; dla skrócenia nudów drogi sługa, niezmordowany gawędziarz, opowiada historię „swoich amorów”. Historia ta ciągnie się aż do ostatniej stronicy, przerywana tysiącznymi dygresjami, anegdotami, wypadkami. Autor niby żongler cyrkowy podrzuca swój temat na rakiecie, aż ginie gdzieś pod stropem, chwyta go i podbija znów nosem, głową, nogą: już, zdawałoby się, pada i znowuż wzlatuje w górę wyżej jeszcze niż wprzódy. Jakżeśmy daleko odbiegli od współczesnych utworów! Sam Wolter w swoich powiastkach, lekki, kapryśny, ironiczny Wolter, stanowi w porównaniu z Kubusiem klasyczny wzór ładu i ciągłości. Diderot, jak cały wiek XVIII, filozofuje pod wszelką postacią, ale w tej filozofii ileż jest życia, jak nic jej nie czuć atramentem! W abstrakcyjnej precyzji i symetrii współczesnej psychologii Diderot przedstawia inwazję niezwykłej świeżości i bogactwa elementów. A w samym tekście książki ileż rysów mimochodem rzuconej krytyki literackiej: persyflażu modnych romansów współczesnych, opartych na błahym wikłaniu nieskończonych spotkań i przygód, drewnianej alegorii, pedantycznych „portretów”, które tak słusznie niecierpliwią Kubusia, komicznego baroku mów pochwalnych etc., etc. Trudno wyliczać wszystkie szczegóły, które dla nas są zużyte, a które dla owej epoki były czymś zupełnie nowym. Jestem przekonany, iż dla wielu czytelników „Kubuś Fatalista” wyda się w fakturze i dziś jeszcze raczej nadto śmiałym.
Ale w „Kubusiu Fataliście” mieszczą się i elementy innej, prawdziwej rewolucji, która niebawem miała we Francji zwalić stary porządek rzeczy. Szeroki powiew demokratyczny tej książki, brak poszanowania dla wszelkiego autorytetu obok silnej dążności do wartości moralnych, nieraz przechodzącej aż w czułostkowość, wszystko to na tle wrodzonej prawości, pogody i dzielności charakteru Kubusia czyni zeń, może bez intencji autora, symbol rodzącej się Francji ludowej; symbol szlachetniejszy i pełniejszy niż młodszy jego kolega po fachu, Figaro, który niebawem przez trzy lata będzie kołatać próżno do sceny francuskiej. Pan Kubusia ziewa, zażywa tabakę, zadaje pytania; Kubuś go bawi, za niego myśli, administruje jego mieszkiem, za niego nadstawia karku; czyż to nie rola szlachty i ludu w XVIII wieku we Francji? A czy może być silniejszy kontrast niż niewinne i uczciwe „amory” Kubusia i Dyzi a brzydka przygoda jego pana, w której ten, mimo iż wcale nie najostatniejszy okaz z ostatnich petit-maitre'ów, przedstawia się po trosze jako łajdak i głupiec w dodatku? Wystarczy, aby na tę świadomość, głęboko wnikającą w naród padła iskra namiętności, a pokolenie Kubusiów jednym zamachem zmiecie z powierzchni ziemi rasę swoich panów wraz z ich zegarkiem, tabakierką i sympatią dla filozofii. Refleksje Kubusia nad tym, komu pisana jest przepowiednia katowskiego konia, nabierają mimo woli autora oświetlenia szczególnie macabre wobec bliskich wypadków przyszłości. „Tak było napisane w górze” - powiedział sobie zapewne pan Kubusia wstępując na gilotynę, o ile skorzystał z nauk swego dobrego sługi.
Goethe powiada o tej powiastce, iż jest to „potrawa ze wszech miar borna i podana z cudownym zrozumieniem sztuki kuchmistrza i maitre d’hotel”. Zapewne smak naszych podniebień jest dzisiaj, nie powiem - wykwintniejszy, ale inny; jednakże dobrze jest czasem dla odmiany skosztować coś z owych przysmaków, które stanowiły delicje naszych prapradziadów. W tym rozumieniu puszczam w świat niniejszą książeczkę, mimo iż pora nie jest zbyt pomyślna dla oglądania się w przeszłości dla gustów „klasycznych”. Praca ta była miłym wytchnieniem wśród innych, smutnych nieraz obowiązków, jakie nałożyła mi chwila bieżąca.
Tadeusz Żeleński-BoyPodziel się swoją opinią o tej książce..