Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.783.286 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 720 głosów.
Gra w klasy
Dziedzina: Powieści i powiastki
Autor: Julio Cortázar
Tłumacz: Zofia Chądzyńska
Seria: Arcydzieła Literatury Współczesnej
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2001
Wydawca: De Agostini
Liczba stron: 672
Wymiary: 12x20 cm
ISBN: 83-7316-157-0
Okładka: Twarda
Ilustracje: Nie
Cena: 42,00 zł (bez rabatów)
[ Pozycja niedostępna ]
Opis"Gra w klasy" nie ma jednoznacznego końca; może być czytana co najmniej na dwa sposoby: według porządku stron lub według klucza, wyznaczającego zygzakowatą kolejność rozdziałów. Z tych wielu odczytań wynika swoisty stosunek formy do treści. Odłożenie książki nie oznacza ani zakończenia fabuły, ani zamknięcia formy - jest właściwie czymś przypadkowym, prowizorycznym. Pojęcie posłowia staje się w tych warunkach wątpliwe i to, co w tej chwili państwo czytacie, jest raczej „międzysłowiem" - pauzą, po której można przystąpić do kolejnej lektury w poszukiwaniu nowych, jeszcze nie odkrytych znaczeń.
Jest rzeczą zdumiewającą, że „Gra w klasy”, która ukazała się w Polsce w 1968 roku, jako książka autora w owym momencie jeszcze mało znanego, znalazła taki oddźwięk. Może dlatego, że obiektywizuje życie i postawy wobec niego w sposób, który leży na linii naszych własnych poszukiwań. Trudno jest oprzeć się ładunkowi napięcia, jakim przesiąknięta jest ta wielka książka. Dzięki temu, że do końca coś się nam w niej wymyka, że nigdy nie staje się naprawdę przeczytana, wiąże nas ze sobą na zawsze, jak wszystko co nie spełnione.
Gdyby Cortázar, prawdziwy nowator literatury naszych czasów, zaczął pisać pół wieku temu, musiałby liczyć się z tym, że - w najlepszym razie - dzieło jego zostanie docenione dopiero z perspektywy lat. Nowatorstwo było wtedy rzeczywistym ryzykiem.
Dziś rzecz się ma inaczej. Nowatorstwo jest przykazaniem, misją, od której nie można się uchylić modą, łatwo przechodzącą w epigonizm. Misja ta wielu pisarzy poprowadziła na manowce. Cortázar podejmuje się misji i przyjmuje modę, ale już z innej pozycji: nowatorstwo nie jest dla niego wartością absolutną; zastanawia się, co można z nim zrobić. Nowatorstwo nie jako cel sam w sobie, a jako materiał do innych celów - oto propozycja arcynowa. „Gra w klasy” jest jej rozwinięciem, jej owocem.
Syn skromnych Argentyńczyków, Julio Cortázar urodził się w roku 1914 w Brukseli, ale całe dzieciństwo spędził na jednym ze starych przedmieść Buenos Aires. „... Należał do klasy średniej, pochodził z Buenos Aires, był uczniem państwowego gimnazjum, a tych paru rzeczy nie można zrzucić z siebie jakby nigdy nic". Z pewnością nie można. Trzeba znać to miasto, jego stare przedmieścia, całe szeregi niskich domków, bramki i ogródki, żeby zrozumieć wciągający marazm dni - plastikowych kulek nawleczonych na nylonową nitkę, identycznych, gładkich, żadnych, marazm ludzi siedzących na wyplatanych fotelikach przed domkami, popijających mate, mówiących „gorąco", mówiących „szkodzi na wątrobę", mówiących „drogo", mówiących „ma kochankę", żeby zrozumieć, że o wiele łatwiej jest przyjąć to, co jest, nawet bez aprobaty, nawet z nienawiścią, niż z tym walczyć. Wyrywanie stóp przyklejających się do roztopionego, buenosaireńskiego asfaltu wymaga olbrzymiego wysiłku, ale jest to walka o życie, a w takiej walce siły podwajają się, i może właśnie ten marazm, ten rozpalony asfalt, ta gęstość leniwie płynącej, brązowej La Platy, ta rozpacz, dodały Cortázarowi sił. Rzecz jasna, że od początku niewiele miał wspólnego ze swymi kolegami, którzy „nigdy nie mogli zrozumieć dziwaka, uparcie pakującego palce do elektrycznego wiatraczka", chłopca, który nie umiał z nimi mówić: „jak to, więc tylko poranna kawa i pierwsze zwierzenia seksualne miałyby nas łączyć?". Był samotny, był inny, wiele czytał, wiele studiował, wiele myślał, trochę pisał, zadawał sobie pytania, kontestował, szukał, szukał, szukał...
Były to czasy, gdy na literackiej arenie Argentyny pojawił się Borges i powiedział „stop" pewnej manierze pisania (można ją nazwać klasycyzującą, patriotyczno-opisową, obarczoną nadmiarem przymiotników), uchylając drzwi dla czegoś nowego. Pierwszym, który podszedł do tych drzwi po to, aby pchnąć je i otworzyć na oścież, był Julio Cortázar. Porzucając swój dotychczasowy nieśmiały i grzeczny sposób pisania, mając trzydzieści siedem lat, w roku 1951 wystartował z „Bestiarium”, tomikiem opowiadań w zdecydowany sposób łamiących literackie konwencje „noweli klasycznej". Opowiadania te prawie niezmiennie zaczynają się od zwykłych, codziennych, z wielką dbałością o szczegóły opisanych realiów, w których występują zwykli, codzienni ludzie. W jakimś momencie okno się otwiera, wpada przez nie metafizyczny wiatr, tok opowiadania pęka, normalność załamuje się i od tej chwili obowiązuje nas już tylko logika lub bezlogika snu. Tak właśnie jak we śnie zakończenie jest przeważnie otwarte: weszliśmy do tego pokoju, ale nas w nim nie ma, czekała tam na nas Ala, ale może to nie była Ala, tylko koza i nie czekała, tylko pasła się na łące, chociaż to nie była łąka, tylko zawieszona w powietrzu rozmowa, a w ogóle to było co innego i działo się po naszej śmierci albo w naszej wyobraźni, albo w ogóle się nie działo. Pytany w wywiadach o swoje opowiadania, Cortázar powiedział, że nie umie ich wytłumaczyć, są to przeważnie na gorąco notowane sny. Iluż pisarzy, męczących się nad białymi kartkami, dałoby pół życia za takie sny i taką umiejętność niezatracenia niczego z ich nastroju, z ich nieuchwytności w chwili przelewania ich na papier.
Wstecz trudno jest docenić „wychylanie się" młodego, nieznanego pisarza, który w zacofanym, ciepłą wodą płynącym kraju pozwala sobie wydać tom takich opowiadań. Dziwnym trafem nie przechodzą one niezauważone. Pewna część krytyki i garść publiczności zwraca uwagę na Cortázara i zaczyna śledzić jego literackie perypetie.
Po „Bestiarium” następuje długa przerwa. Cortázar przenosi się na stałe do Paryża. Nie jest to błahe posunięcie. Do wszelkich trapiących go trudności dołącza się nowa, trudna decyzja, decyzja „wykorzenienia". Że nie pogodził się nigdy z tym wykorzenieniem, ci, którzy właśnie skończyli „Grę w klasy” wiedzą doskonale. „Ja, sfrancuziały Argentyńczyk" - powie o sobie Oliveira. „Tak oto Paryż niszczy nas powoli, mieląc drobniutko, wraz z przywiędłymi kwiatami, niszczy nas swym ogniem bez koloru (...)". A w innym miejscu: „Z wyrazistością, której nie stłumił czas, widzę buenosaireńskie kawiarnie, gdzie przez parę godzin, uwolnieni od rodziny i obowiązków, zanurzeni w dymie i w tajemnym zaufaniu, dochodziliśmy do czegoś, co było pocieszeniem w niepewności, co obiecywało jakiś rodzaj nieśmiertelności".
Dopiero po paru latach pobytu w Paryżu Cortázar wydaje drugi tomik opowiadań, skonstruowanych na podobnej zasadzie jak opowiadania „Bestiarium”, pod tytułem „Tajemna broń” (Lar armas secretas); wydany w Polsce tom pod tym tytułem zawiera wybór opowiadań wziętych z „Bestiarium”, z „Tajemnej broni” oraz z następnego zbiorku noszącego tytuł „Koniec zabawy” (Final del juego). W 1960 roku wydaje powieść pod tytułem „Los premies” (Nagrody). Nagrody napisane są inaczej niż opowiadania, nie ma w nich miejsca na momenty oniryczne, zarówno konstrukcja powieści, jak i jej założenia są precyzyjne, przemyślane, jasne.
Zwycięzcom konkursu przyznano w nagrodę podróż statkiem. Podróż ta dla każdego z bohaterów jest czymś innym. Sam statek dla każdego jest czymś innym. I rozmowa. I cel życia. I prawda. Bohaterowie (zabawnie dobrani przedstawiciele najrozmaitszych grup społecznych) mówią o tym samym, ale tak inaczej, jakby mówili w odmiennych językach. Każdy chce coś zrozumieć, każdy błądzi, każdy szuka. Każdy usiłuje dojść na „dziób statku", skądś się wydostać, z czegoś wyplątać, dokądś dotrzeć, coś osiągnąć.
Już w „Nagrodach” widać, że Cortázar daleko odbiega od tradycyjnej powieści, że mówi innym językiem, chodzi na przełaj, fruwa lub drąży, że nie tylko nie jeździ po autostradach, ale nawet nie chodzi po wydeptanych ścieżkach. Jakby zmęczony dysertacjami Persja w „Nagrodach”, w 1962 roku wydaje „Opowieści o kronopiach i famach” (Czytelnik 1973), ten zbiór żartów, igraszek nad przepaścią, prowokacji, małych traktatów filozoficznych, obserwacji z przymrużonym okiem, poematów prozą, znowu będących zaskoczeniem dla zrutynizowanego czytelnika. Jak wygląda normalny tok naszego kojarzenia? Zegarek pokazuje nam upływający czas. Upływający czas zbliża nas do śmierci. Cortázar przeskakuje etapy: „Pomyśl, że kiedy ofiarowują ci zegarek, ofiarowują ci małe, ukwiecone piekło, łańcuch z róż, więzienie z powietrza"; lub „tam w głębi tkwi śmierć, lecz nie bój się"; lub „zegar-karczoch jest karczochem w bardzo dobrym gatunku, włożonym do dziury w ścianie; niezliczone liście karczocha wskazują aktualną godzinę, a ponad to wszystkie godziny".
Po przeczytaniu „Kronopiów” już nam łatwiej określić, kim jest Cortázar: trochę poeta, trochę kpiarz, trochę jasnowidz, ale przede wszystkim bezwiedny (choć może i świadomy) łamacz fal, który wcina się w środek, rozbija prąd, ale przede wszystkim amator krzywych zwierciadeł, które wbrew sensowi w końcu powinny ukazać prawdę. „Ale prawda, takie słowo..."
Takie. Jednak bez niego nie można się obejść. Aby pokazać, jak bardzo nie można, niepewny i poszukujący, sceptyk i entuzjasta, w 1963 Cortázar daje nam wreszcie „Grę w klasy”. Książka wywołuje duże wrażenie. Nie jest to jeszcze sława, ale już ostateczne wyjście z anonimatu. Times Literary Supplement określa ją jako „najwspanialszą powieść ostatnich dwudziestu lat". Nasz młody krytyk Skórzyński porównuje ją do „Ulissesa” i woła „Nie przegapmy Cortázara, tak jak przegapiliśmy Joyce'a, którego odkryliśmy o 50 lat za późno". Nie jest to pierwsze porównanie Cortázara z Joyce'em. Konsekracja.
Fragment lub streszczenie„Gra w klasy” wprawia nas w swoisty niepokój. Nie tyle wynika on z niezwykłości fabuły czy też dziwaczności postaci, ile z poszarpanego toku narracyjnego, który jest jakby sygnałem, że istnieje inny wymiar, drugie dno. Treści tego drugiego dna nie zgłębimy, może jej nie ma, może jest tylko reguła gry - przeskakiwanie z jednej przedziałki do drugiej, w niepewności, czy skok przybliża nas, czy też oddala od ostatniej podziałki, od obdarzonego nie dwoma, lecz wieloma sprzecznymi znakami nieba.
Powieść Cortázara jest wyznaniem wiary człowieka, dla którego „to, co jest z założenia sprzeczne, jest samą prawdą", jest walką poezji z filozofią, tego, co proste z tym, co sztuczne (i na odwrót), ironii z autoironią, litości z okrucieństwem, sadyzmu z masochizmem; jest wyznaniem wiary człowieka, który ma wiele do dania, którego stać na szczodrość, który nie zniża się do czytelnika (czym by go w swoim pojęciu obrażał), lecz traktuje go jak równego partnera, i to partnera czynnego, któremu pozostawiona jest inicjatywa takiego czy innego odczytania książki. „Szczęśliwy, kto napotyka swoje dopełnienie, czynnych czytelników" - powie Morelli.
Cortázar ukazuje nam nieprzewidywalność ludzkich losów i reakcji, wykazuje, że te dwie rzeczy nie są niczym ze sobą połączone; nawet gdyby reakcje były przewidywalne, więcej - prawidłowe, losy ludzkie i tak byłyby kierowane zdalnie, z jakiegoś innego wymiaru, innej fizyki i metafizyki, i powiedzieć o nich nie bylibyśmy w stanie nic. Czegóż dowiedzieliśmy się o sobie i innych po lekturze „Gry w klasy”? Żałuję, bo nie żałowałem, lub właśnie dlatego, że żałowałem, a może dlatego, że jestem bezmyślny, a może dlatego, że jestem szatyn, a może dlatego, że śniły mi się różowe krety. Tęsknię, bo nie dość kochałem, a może przeciwnie, bo kochałem zbyt mocno, a może dlatego, że tęsknota jest wmontowana a priori we wszelkie ludzkie uczucia, a może, bo piłem i mam kaca? Szukam rzek metafizycznych nie tam, gdzie są, a jeżeli już do nich trafiam, to nie umiem się w nich zanurzyć, jeżeli nawet umiem się w nich zanurzyć, to nie potrafię się w nich utopić, a może nie chcę, a może tylko udaję, że ich szukałem, a może w ogóle nie ma takich rzek? Kiedy zadowoleni odkrywamy jakąś prawidłowość w myśleniu protagonistów, jakieś „tak, to jest właśnie tak, ja sam tak czuję!” Cortázar wybucha sarkastycznym śmiechem: wynocha z tego wygodnego fotelika, nic podobnego, pomyliłeś się, nic nie wiesz o moim bohaterze, w dodatku to, co sądzisz o sobie, też nie jest prawdą. Prawdy nie ma, a mimo to należy jej szukać, klap, skończyło się.
Od pierwszej do ostatniej kartki powieści Cortázar zaskakuje nas, podobnie jak przedmioty w kabinie kosmicznej, które unosząc się w powietrze zamiast spadać pogrążają nas w metafizycznej zadumie. Dlaczego nie spadają? To byłoby o tyle logiczniej, o tyle wygodniej... Ale nie ma być ani logicznie, ani wygodnie. Cortázar żąda od nas przestawienia w mózgu jakiejś klapki, jakiejś zwrotnicy. Jego sposób kojarzenia (tropizmy, ruchy konika szachowego) wymaga innej logiki niż ta, jakiej nas uczono: logiki podskómej, w której, jak on sam mówi, należy otwierać się na pewne skojarzenia, na pewne cykle skojarzeń, odbywające się na głębszym czy też wręcz głębokim planie, gdzie cała seria wydarzeń, zapoczątkowana trzaśnięciem drzwi, na które nałożył się czyjś uśmiech, wspomnienie starej uliczki, widok róży w wazonie, układa się w jakąś figurę, w jakąś konstelację, zupełnie obcą tym wszystkim elementom, nie mającą z nimi żadnych stycznych, która - przez jakiś niepowtarzalny, już miniony moment - proponuje dojrzenie innej rzeczywistości w tym, co faktycznie było trzaśnięciem drzwi, uśmiechem, uliczką i różą.
Inna rzeczywistość! A więc już padło to słowo-klucz, obsesja, bez której pisarstwo Cortázara mimo całego swojego bogactwa nie byłoby tym, czym jest. Oto jak ją sam określa: „To jest tak, jakby w ślepym murze na sekundę ukazywało się okno, oko, które na mnie mruga. Widzę to okno, ale nie zdążam przez nie wyjrzeć, bowiem w tej samej podarowanej sekundzie, w której ukazało mi się - znika, mur znowu jest ślepy, wszystko znowu zapada w normalność, aż do następnego uderzenia skrzydłem, za dzień, za tydzień i za miesiąc". Cortázar czatuje na to okno w ścianie, które zależnie od okoliczności nazywa się „inną rzeczywistością", „centrum mandala", „kibucem pożądań", „wylotem", „wyjściem stąd tam". Obsesja tego „tu" i „tam" przenika cała „Grę w klasy”. Nie żyjemy jednoznacznie, żyjemy równocześnie na dwóch planach, jesteśmy sobą i własnymi sobowtórami (odbiciami? dopełnieniami? ersatzami?). Każda rzecz posiada gdzieś swój utajony odpowiednik, wszelkie konstrukcje, wszelkie sytuacje kształtują się na zasadzie wagi, której szale ciągle się chwieją. Jest to obsesja i Cortázar ma bolesną świadomość, że nigdy nie uda mu się od niej uwolnić. Czy zresztą człowiek pragnie uwolnić się od tego, czego pragnie? A on pragnie tego, myśli o tym bez przerwy i nie ukrywa swojej rozpaczy, gdy po migawkowym pęknięciu rzeczywistości mur znów jest ślepy, a tamta róża znów is a rose is a rose is a rose i niczym więcej. 
Cortázar nie zgadza się, żeby tylko to, co jest na powierzchni wydarzeń, było nam dostępne. Za każdą cenę szuka drogi do „tamtego", poprzez łamanie codzienności, przerywanie ciągłości, obalanie praw pozornej logiki. Oto, co mówi o tym Oliveira: „Niemożliwe, żeby to było naprawdę, żebym ja był kimś, kto się nazywa Horacio". A w innym miejscu: „Gdybyż przez to złudzenie można było dotrzeć dalej, na inny plan, do jakiejś niewyobrażalnej strefy, o której nie należało myśleć, bowiem myślenie unicestwiało ją w tym samym momencie, w którym określało jej granice", albo „możliwości nadwidzenia, możliwości nagłych poza wszelką świadomość zetknięć z absolutem". Cytaty takie można by mnożyć bez końca. Horacio rozpaczliwie szuka „wyjścia", „niewyobrażalnej strefy". Dążąc do niej, do prawdy, do zrozumienia, w końcu dochodzi do obłędu. Oto dowód, z jaką pasją Cortázar ściga to, co jedyne, czego szuka, a co mu stale umyka. Pasja ta zakrawa na wiarę. W obliczu wierzącego, niewierzący może tylko zamilknąć. Zamilknąć nie dowierzając. Zamilknąć zazdroszcząc. Zamilknąć nie rozumiejąc. Ale zamilknąć. Milczeć. Tyle że w wypadku Cortázara nie ma się do czynienia z namawianiem na ową wiarę, lecz z dzieleniem się nią drogą artystyczną. Nie zapewnia nas on, że inna rzeczywistość istnieje, po prostu sugeruje ją tak, że obraz jej przebija puklerz naszego sceptycyzmu i przez ułamek sekundy my także widzimy okno w murze.
W myśl tego, że to posłowie jest jedynie „międzysłowiem", nie będę próbowała go kończyć. Zacytuję tylko następujące wydarzenie. Kiedyś zobaczyłam u młodej malarki leżący na półce egzemplarz „Gry w klasy”, dziwnie jakoś szczupły, związany wstążką do włosów. „Rozmawiam z moim chłopakiem za pomocą tej książki. O czymkolwiek mówimy, wyszukujemy u Cortázara odpowiedzi, on w swoim egzemplarzu, ja w moim. Jest tu wszystko, co może być myślącym ludziom potrzebne do rozmowy. Po prostu wyrywamy więc kartkę po kartce..."
Mam nadzieję, że chowają te kartki. Powstanie z nich nowa książka, za pomocą której będą mogli dalej ze sobą rozmawiać.
Zofia Chądzyńska

Podziel się swoją opinią o tej książce..

Opinie naszych czytelników:
  1. 2005-02-10 - Młody

    Na razie czytałem tę książkę trzy razy i nie zamierzam na tym poprzestać. Pozwala oderwać się od smutnej rzeczywistości i zatopić w czymś metafizycznym, nieuchwytnym, wymykającym się. Daje prawdziwą nadzieję na osiągnięcie Kibucu..

  2. 2006-01-26 - ewwels

    czytam tą książkę po raz pierwszy, nigdy bym na nią nie trafiła, gdyby nie moja matura ustna z polskiego. Gra w klasy została mi polecona przez znajomego. Czytając ją cały czas coś przeżywam. Książka jest dość trudna w odbiorze, ale dzięki temu czuje "czytanie". Odkryłam zupełnie inny pogląd na miłość, na życie.

  3. 2006-06-11 - aaga

    dla mnie ta książka jest niesamowita, pełna magii proza cortazara jest bardzo sugestywna...

  4. 2010-02-02 - lukas

    owszem są momenty, szczególnie ten wyrazisty realizm, ale całość, jak dla mnie, to napuszony, pretensjonalny bełkot. nadęty intelektualizm, męczący i nieznośny. ledwo przez nią przebrnąłem.



:
 
 :
 
  OpenID
 Załóż sobie konto..

Koszyk jest pusty

Pobierz katalog pozycji
1. Wojciech Giełżyński - Wschód Wielkiego Wschodu
2. Anatol France - Bogowie pragną krwi
3. John Brockman (red.) - Nowy Renesans
4. Jan Wójcik, Adam A. Myszka, Grzegorz Lindenberg (red.) - Euroislam – Bractwo Muzułmańskie
5. Wiktor Trojan - Axis Mundi
6. Barbara Włodarczyk - Nie ma jednej Rosji
1. Mariusz Agnosiewicz - Kościół a faszyzm. Anatomia kolaboracji
2. Mariusz Agnosiewicz - Heretyckie dziedzictwo Europy
3. Friedrich Nietzsche - Antychryst
4. Mariusz Agnosiewicz - Kryminalne dzieje papiestwa tom I
5. Mariusz Agnosiewicz - Zapomniane dzieje Polski
6. Andrzej Koraszewski - I z wichru odezwał się Pan... Darwin,..
7. John Diamond - Cudowne mikstury. Podręcznik sceptyka
8. Mariusz Agnosiewicz - Kryminalne dzieje papiestwa tom II
9. Vinod K. Wadhawan - Nauka złożoności. Trudne pytania,..
10. Kazimierz Czapiński - Dokąd kler prowadzi Polskę? Laickie..
1. Mariusz Agnosiewicz - Zapomniane dzieje Polski
2. Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony
3. Wanda Krzemińska i Piotr Nowak (red) - Przestrzenie informacji
4. Katarzyna Sztop-Rutkowska - Próba dialogu. Polacy i Żydzi w..
5. Ludwik Bazylow - Obalenie caratu
6. Kerstin Steinbach - Były kiedyś lepsze czasy... (1965-1975)..
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)